...Rozejrzałem się. Łąka, na której stałem zdawała się nie mieć granic, czy widziałem wcześniej miejsce, które nie byłoby ograniczone? Nigdy i nigdzie. Jednak nie było tu horyzontu, tylko przestrzeń wszędzie wokół mnie, przestrzeń tylko dla mnie. Stałem jednak nieruchomo, wpatrując się usilnie w koniec, horyzont, którego nie było, niewierząc, bojąc się zepsuć ten idealny stan. Czy przez takie właśnie moje zachowanie, czy było to zaplanowane, nie wiem, wypatrzyłem jednak nagle ruch, jakieś... wielkie masy wody, jakby ocean, ale taki... mimo, że był jeszcze daleko, wyczułem od razu jego wrogość, nerwowość, sztuczność, widziałem już wyraźnie, a także słyszałem rozdzierający uszy szum, miliony głosów, dźwięków, jakby wszystkie informacyjne kanały zlały się w jedną masę... ziemia pod moimi stopami drżała, odległość wciąż zmniejszała się, przykrywał mnie już cień, musiałem patrzeć w górę. Chciałem uchwycić jakieś szczegół z piętrzącej się przede mną masy, lecz nie było żadnego... lub było w nieskończonej liczbie. Ocean był naprawdę gigantyczny, wyginał się w każdą stronę, jakby w przerażającym tańcu bólu, jakby utrzymywanie w sobie tylu skotłowanych istnień było ponad jego siły, widziałem że istniał wiecznie na skraju DEZINTEGRACJI, jednak taka sytuacja właśnie, powodowała samonapędzanie się tego tworu. Zrozumiałem, że wszystkie jego elementy przelewają się w nim zawsze przez czas, nieopisana liczba pojedynczych nowych żyć, które początkowo chcą walczyć, szybko jednak wygasają i zostają posłusznie oddane by Ocean ten miał wieczną energię... |
SebanP ↓ |
↑
SebanP ↓ |
↑
SebanP |
...dostrzegłem innych ludzi tak samo jak ja walczących o swój byt. Każdy z nich na swój sposób nie poddawał się oceanowi zła; każdy z nich miał jakąś prymitywną broń: grabie, długą gałąź imitującą dzidę, buzdygan, halabardę, kusze i łuki... Uzbrojeni i przyodziani w różnego rodzaju kolczugi i kaftany skórzane, które miały by ich chronić. To było żałosne... Nagle grupa kilkunastu ludzi wytoczyła z lasu za moimi plecami maszynę oblężniczą, na której stało około dwudziestu wojowników uzbrojonych w zaostrzone kosy. Na szczycie zaś tej machiny wojennej powiewał dumnie czerwony jak krew proporzec. Kiedy wytoczono tę jedną maszynę oblężniczą, zaraz za nią ujrzałem następną i następną... Pojawiały się niczym pradawne smoki, wszystkie wypełnione po brzegi ludźmi, którzy świadomie wybrali walkę ze złem. Z innej strony lasu wybiegła nagle kawaleria husarii złożona z grupy kilkuset ludzi. Rozpoczęto szarżę... Wtedy dopiero zrozumiałem, że ta walka rozgrywa się już od milionów lat... Zło zalewa świat raz na jakiś czas, ludzie wtedy stają ramię w ramię i walczą razem do upadłego - do ostatniej kropli krwi przelanej w sprawie dobra. Pięknie musi być umrzeć za ideę. Tak, tylko, że ja nie chcę zginąć w tej walce... Uciekłem w las. Ciemny, mroczny, wilgotny las. Po prostu biegłem przed siebie, nie zważając na krzyki ludzi ginących również za mnie. Biegłem tak przez kilkanaście dni bez przerwy. W końcu dobiegłem do skraju tej przeklętej puszczy. Byłem wykończony zarówno fizycznie jak i psychicznie. Bolały mnie nogi, ramiona; mój umysł wciąż analizował krzyki konających wojowników. Nic ani nikt nie był w stanie pojąć jak bardzo byłem w tym momencie wyczerpany. Podszedłem do ostatniego drzewa, które tworzyło nieustaloną granicę pomiędzy lasem, a światem zewnętrznym i moim oczom ukazał się obraz ze wszechmiar okropny. Ujrzałem dokładnie to samo, co zostawiłem kilkanaście dni temu za sobą. Dokładnie ten sam moment, ta sama akcja. Nikt nie zginął dotychczas - oni giną TERAZ!... |
Wek ↑ |
↑
Wek ↓ |
↑
Wek |
...Stałem tak patrząc a umysł wypełniała mi jedna tylko myśl... więc jednak zrezygnowałem... będąc tak blisko po prostu uciekłem, czemu człowiek jest tak słaby, kruchy, w chwili kiedy najbardziej potrzebowałem SIEBIE, kontrolę nade mną przejęło otoczenie, otaczający mnie tłum... zamieniłem moje jasno sprecyzowane poglądy na mgliście sprecyzowane przez masę pojęcia dobra/zła. Jak zwykle... działanie ostateczne chciałem, pod wpływem chwili zawahania, odłożyć na później, na nieokreślone "kiedyindziej", zupełnie jak w "realnym" świecie -odłożyć na potem, na po szkole, po liceum, po studiach, po pracy, wieczna praca na przyszłość, zjada przyszłość. Lecz w tym świecie nieporadność tej sztuczki, tej metody ukazała się przede mną w sposób dobitny... tu nie ma czasu, nie ma przestrzeni, nie ma rzeczywistości, nie ma w czym się SCHOWAĆ. Ucieczka do lasu, z przed kilkunastu dni, doprowadziła mnie do tego samego miejsca i czasu. Przed ucieczką, w momencie próby, zaufałem i postawiłem wszystko na jedną kartę. Spojrzałem na moją dłoń, leżała na niej płasko karta, koszulką do góry, odwróciłem ją... joker, głupiec. Podniosłem kartę blisko do oczu i spojrzałem na rysunek. Postać była bezwładną marionetką ze schematyczną, bezosobową twarzą z szaleństwem głupoty i pustki w oczach, korpus i nogi były pozbawione formy i ręce... wiele, bardzo wiele rąk a każda bez palców, ręce niezdolne już do stworzenia czegokolwiek pięknego... poruszyłem kartą i spostrzegłem, że obraz drgnął i światło odbiło się jak od tafli szkła... to... aaaaa... nie mogłem zebrać myśli, czułem, że MOJE myśli opuszczają mnie na zawsze, to... to było lustro. Nie potrafiłem już utrzymać karty, przekształciłem kalekie ręce w zaostrzone kikuty perfekcyjnie przystosowane tylko do jednego... rzuciłem się w tłum pode mną i rozpocząłem morderczy taniec rozrywając mięso ludzkie na kawałki... |
SebanP ↓ |
↑
SebanP ↓ |
↑
SebanP |
|